Bieszczady na Suzuki V-Strom 650

Tym razem będzie o czymś innym niż projekt Yamaha Cafe… moto bardzo niewyróżniające się, niczym nie zaskakuje, ale jest świetnym sprzętem do kilkudniowych wypadów we dwoje. Motor jeszcze stygnie, namiot suszy się na balkonie, mam czas żeby opisać 4 dniową wycieczkę w Bieszczady.

Żeby utrzymać konwencję bloga – najpierw o motorze 😉

Suzuki DL 650 V-Strom pierwszej generacji. Pożyczony na ten wyjazd. Około 70 KM, silnik V2, niezły moment obrotowy, duża kanapa, gabaryty całości też dość spore. Motor absolutnie niczym się nie wyróżnia: nie brzmi pięknie (w przeciwieństwie do SV 650), wygląda nijako, nie wyrywa rąk po dodaniu gazu, nie jest szybki… Ale jako całość świetnie pasuje do takiej wyprawy! Silnik jest bardzo elastyczny, można w zasadzie cały czas jechać na 4 biegu. Dobrze się prowadzi ze sporym obciążeniem: 2 osoby + 3 kufry. Nie wymaga większych umiejętności żeby dać się polubić. 4 dni kręcenia po bieszczadzkich zakrętach sporo mnie nauczyły. Mało pali + posiada spory bak (22L). Podobno jest nie do zajechania – nie wiem, nie mój, ale pożyczony egzemplarz miał przejechane 64 tys. KM i wszystko było w porządku (jedynie owiewka trochę wibrowała przy średnich obrotach). Podsumowując: zdroworozsądkowy motor do spokojniej jazdy ze średnimi prędkościami. Jak trzeba – wyprzedza przeróżne Passaty 😉

A teraz trochę o trasie – znam nieco Bieszczady, ale pierwszy raz na motorze. Wrażenia są zupełnie inne: czuć zapach lasu, widoki nie są ograniczone oknem w samochodzie. Wypas 😉 Ale po kolei, co udało nam się objechać.

 

Mapa: cała trasa opisana jest na mapie Google, dzień po dniu. Wybierz dzień 1-4 żeby zobaczyć szczegóły (strzałka w lewym, górnym rogu mapy).

 

Dzień 1

Pakujemy się na moto około 8 rano: kufer centralny to namiot, śpiwory, maty, latarka itd, kufry boczne to nasze rzeczy na tych kilka dni. W zupełności wystarczyło, następnym razem pewnie jeszcze mniej weźmiemy. Poza tym jeszcze mały plecak na drobiazgi i w drogę. Naszym celem jest Bieszczadzka Przystań Motocyklowa – tutaj zaplanowaliśmy 2 noce. Trasa leci starą drogą z Krakowa przez Bochnię, Brzesko, Tarnów, Pilzno. Tam przerwa na lody w tym miejscu, które znam z dzieciństwa 😉 Dalej jedziemy na Jasło, Nowy Żmigród, Duklę, Komańczę, Cisną. W miejscowości Przysłup postój na obowiązkowego pstrąga w Smażalni Dom Pstrąga – jak zawsze pyszny! Po godzinnej przerwie dobijamy do naszej przystani.

Od razu kilka słów o miejscu: porządek, czysto, fajni ludzie i niezapomniana atmosfera. Wynajęliśmy wiatę na motor i miejsce do spania nad nim 😉 całkiem fajna opcja, choć namiot to równie dobry pomysł. Wieczorem ognisko (stały element tego miejsca) i spać. Rano można liczyć na śniadanie od gospodarzy (20 zł) lub samemu coś przygotować. Acha – przed ogniskiem zdążyliśmy podjechać do miejscowości Chrewt nad południową częścią Soliny: rozpadający się pomost, stary ośrodek wypoczynkowy i zapyziałe łódki, kilkoro nawalonych studentów 😉

Wieczorne ognisko w gronie samych motocyklistów – wiadomo: opowieści o wyprawach, kto na czym przyjechał, skąd jest… no i musieli się znaleźć tacy, co to przyjechali na swoich Haych i zamęczali przechwałkami jak to ładowali 2.4 cała drogę… na szczęście reszta towarzystwa była naprawę super, pozdrowienia dla Słonia i spółki z Sieradza!

 

Dzień 2

Pogoda bezdeszczowa ale dość zimno, jakieś 15 stopni, dodajemy więc podpinki do kurtek i w drogę. Chcemy objechać Dużą Pętlę zbaczając do kilku mniejszych miejscowości. Tak więc z Przystani jedziemy na południe:

  • Smolnik – tutaj cerkiew i krótki postój.
  • Muczne i Bukowiec – tutaj liczyliśmy na zrobienie pętli ale nic z tego, droga jest tak kamienista, że na naszych oponach to trochę ryzykowne. Zawracamy w okolicy Bukowca i robimy przerwę w Mucznem. Ciekawe, że w takiej dziurze jest naprawdę ładna, mała karczma z fajnym klimatem i dobrą kawą!
  • Ustrzyki Górne i Wołosate – tu zostawiamy motor i idziemy na krótki spacer „w góry”. Nie idziemy daleko bo mamy na sobie ciuchy motocyklowe, ale warto było rozprostować kości i obejrzeć resztki cerkwi i cmentarza.
  • Wetlina i Chata Wędrowca – tutaj przepyszna zupa z baraniną i oczywiście naleśnik gigant z jagodami – na 2 osób to nadal za dużo 😉
  • Powrót świetną trasą przez Buk i Terkę – naprawdę warto, sporo kręcenia.

Dojechaliśmy do Przystani około 18:00 i mieliśmy naprawdę dość jak na jeden dzień 😉 Ognisko i spać.

 

Dzień 3

Zbieramy się z przystani wcześnie rano i planujemy przenieść się gdzieś na pole namiotowe nad południową Soliną. Wieczór wcześniej podczas ogniska pewna para z Warszawy (na hardkorowym KTMie 🙂 poleciła nam trasę. W drogę lecimy razem z kolegą Michałem na TDMie:

  • Ustrzyki Dolne / Krościenko / Wojtkówka – główna droga, szybko leci.
  • Ropieńka, Wańkowa – tu jest po prostu pięknie!!! jedziemy wąskimi dróżkami przez zapomniane przez Świat wioski. Piękna pogoda, intensywne zapachy łąk, super widoki. Droga kręta, jedziemy jakieś 60km/h, oglądamy co się dzieje dookoła.
  • Za Wańkową skręcamy na Tyrawę Wołoską – tutaj zaczyna się zabawa! Za Tyrawą są wzgórza i takie zakręty, że ciarki przechodzą!!! Trzeba naprawdę mega uważać – doga jest piękna, widoki powalają, ale trzeba skupić się na prowadzeniu. Droga jest naprawdę skrajnie pokręcona (krótkie zakręty o 180 stopni). Jak nabiorę więcej doświadczenia za kierownicą – na pewno tam wrócę! Cudo!
  • Zamek Sobień (ruiny) – krótki postój i kawa.
  • Solina zapora – w sumie nie byłem od dzieciństwa… i niewiele straciłem, stolica kiczu i „Poldonu”… koszmarek.
  • Zawóz – południowy zakątek Soliny, tutaj znajdujemy świetne pole namiotowe (Foka) z własną przystanią, można pożyczyć rower wodny itd.

 

Dzień 4

Wracamy do Krakowa, chcemy zdążyć na popołudnie.

  • Lesko, Sanok, Krosno, Jasło – leci, nic specjalnego.
  • Biecz – przerwa na mrożoną kawę na rynku, ładne miejsce, do tego trafia nam się jakaś parada z „kuńmi” (jak to powiedział pan, który nas zatrzymał 🙂
  • Racławice, Rzepiennik, Gromnik – piękna trasa, małe wnioski, równy asfalt, dużo zakrętów i żadnych aut – sama przyjemność, a po Bieszczadach skill wyższy 😉
  • Następnie Jurków, Tymowa, Gdów .. i do Krakowa przez Wieliczkę. Czyli cały czas omijamy główne drogi: ładniejsze widoki, mniejszy ruch, a my i tak nie jedziemy szybko.

 

Bardzo fajna wycieczka na kilka dni: bez pośpiechu, spacerowo, z pięknymi widokami. Cała trasa leci tak, że nie traciliśmy czasu na autostradach. A jeśli chodzi o nasze Suzuki – warto pomyśleć o innej kanapie: seryjna jest trochę za wąska dla kierowcy, pasażerka z kolei za bardzo zjeżdża na kierowcę. Poza tym moto bardzo fajne na takie wyjazdy, ale raczej nie nadaje się na autostrady a na dłuższe trasy „na raz” wymaga przerobienia kanapy.

 

Dodaj komentarz